czwartek, 26 września 2013

Od Sadzy - CD historii Stefana

Wychodząc na zewnątrz zauważyłam, że wczorajsza groźna śnieżyca przez noc zmieniła się w leciutką "mżawkę". Mimo to nadal było bardzo mroźno. Stefan pierwszy wyskoczył z kwatery zapadając się po łebek w białym puchu, ja natomiast zsunęłam się po belkach następnie delikatnie stąpając po śniegu. W przeciwieństwie do kolegi, który tarzał się jak kocię szłam powoli by się nie zapaść ;3 W chwili mojej nieuwagi Stefan skoczył na mnie zwalając mnie z łap. Również byłam mokra. Spojrzałam na niego gniewnie i otrzepałam się z śniegu, potem zaczęłam się myć.
- Sasaa... pousz i - usłyszałam bełkot kocura. Podniosłam zdziwiona łebek i zaczęłam się rozglądać.
Stefan był przymrożony językiem do dużego sopla lodu. Z olbrzymim uśmiechem na pysku podbiegłam do niego.
- Możesz powtórzyć? - zapytałam o mało nie pękając ze śmiechu.
- Pousz! - wyseplenił.
- Pomyślmy, pomyślmy... - powiedziałam z złośliwym uśmieszkiem. - Uargumentuj mi, dlaczego?
- Susa bledze sle maltwlc. - odparł, zrozumiałam to "Zuza będzie się martwić"
- Oj tam. Przecież jestem drugim Stefanem. Stefania ;3 Zuza na pewno mnie polubi. - zaśmiałam się zgryźliwie, na co on tylko zabuczał. Rozglądnęłam się w około poszukując czegoś twardego i płaskiego jak na przykład; kamień. Gdy już znalazłam szybko do niego podbiegłam i zaczęłam ostrzyć w miarę możliwości pazurki.
- Ne odhod! - krzyknął kocur, lecz nie zważając na to kontynuowałam zajęcie. Jak na złość musiał zawiać wiatr, unosząc drobinki śniegu oraz sypiąc je wprost w moją twarz. Kichnęłam, na co Stefan się zaśmiał co brzmiało komicznie xd Z naostrzonymi pazurami podbiegłam do sopla przy którym stał.
- Nie ruszaj się. - powiedziałam i zaczęłam skrobać lód.
Szło mi to o wiele wolniej niż myślałam. W filmach, które oglądała Patrycja jako dziecko koty pazurami przecinały szkło, żeby okraść bank czy coś, a ja nawet nie potrafię rozłamać szkła. Stefan zaproponował żebym poszła po pomoc, ale ja tak łatwo się nie dałam. Ze złości walnęłam łebkiem w lód, który przełamał się na pół.
- Widzisz? Po co byłaby nam pomoc. - machnęłam dumnie ogonem.
- A telaz odcep to. - odparł pokazując na dość duży kawałek sopla.
- Hm... Chodźmy może do Zuzy? Ona Ci to jakoś odczepi. - dodałam. Kocur pokręcił głową na "tak" więc ruszyliśmy.

~droga do domu Stefana~

Stojąc przed domem Stefana myśleliśmy jak samiec ma się zachować, gdy wejdzie do domu. Nie wiadomo co pomyśli sobie Zuzanna, gdy go zobaczy.
- To mose wsoce od lazu na kolala? - zaproponował co było dość dobrym pomysłem.
- Taaak... I bądź taki przygnębiony. - dodałam z uśmiechem. W sumie jego właścicielka od razu powinna się zorientować, że coś dolega jej pupilowi. - No leć już.
Stefan przecisnął się pod płotem i wskoczył do domu przez okno. Pewnie właściciele zostawili je otwarte specjalnie, by mógł wskoczyć. W końcu... Kto zostawia otwarte okna w zimę? Stojąc tak patrzyłam przez chwilę na obraz za szybą (okna). Widziałam jak Stefan wskakuje na kolana Zuzy, potem ona przez chwilę go głaskała aż zauważyła sopel. Chwyciła kota pod pachę i zniknęła wgłąb domu. Kocur z każdą chwilą coraz bardziej mi się podobał. Chyba się zakochałam...

Nie wiem ile czasu minęło, ale w końcu Stefan wrócił. Był zdziwiony, że wciąż czekam.
- Ty cały czas tutaj siedziałaś?
- E tam... Parę minut.
- Sadzo minęła chyba godzina. - powiedział zdziwiony lecz szło wyczuć śmiech w jego słowach.
- Ojć. - zaśmiałam się. - Dobra mniejsza z tym. Jak tam poradziła sobie Zuza?

<Stefan, dokończ ;3>

Od Lily

Dzisiaj, bardzo wcześnie rano obudził mnie hałas dochodzący od kuchni i salonu. Przeciągnęłam się i zeszłam z legowiska na parapecie, gdzie najczęściej zasypiam, patrząc na zachód słońca, i ze zdziwieniem zobaczyłam, że nie ma tam żadnych rzeczy. Zabrano nawet moje miseczki! Były tylko wieeeelkie pudła. Wróciłam do mojego kocyka na parapecie i bardzo się przestraszyłam, kiedy Pani go zabrała i wsadziła do mojego transportera. Potem wsadziła do niego również mnie! Na szczęście było tam kilka granulek karmy, które od razu zjadłam, bo byłam niesamowicie głodna.
Pani chwyciła transporter i postawiła na tylnym siedzeniu samochodu. Nie, tylko nie to! Nie chcę do tego mężczyzny w białym fartuchu! Nie chcę żeby znowu mi coś wkuwał!
W panice przeraźliwie miauczałam, przez co Pan pakujący ostatni karton do bagażnika musiał na mnie tupnąć. Nigdy tego nie robił, to dziwne. Położyłam się wygodnie na kocyku i tylko niespokojnie oddychałam.
*
Przespałam większość jazdy. Kiedy Pani wyniosła mój transporter i postawiła na podłodze obok samochodu, ze zdziwieniem zobaczyłam ceglany dom, zamiast pomarańczowego wielkiego budynku, przed którym tłoczą się właściciele z ich psami.
Pan i Pani w końcu wszystkie pudła zanieśli do tego domu, na końcu przyszli po mnie. Przez kratę widziałam wnętrze domu, było puste - nie licząc kartonów. Wypuszczono mnie do pokoju, w którym były już moje miseczki... i mój ukochany drapak! Szybko na niego weszłam, a, że był przy oknie spoglądałam z góry na drogę. Na parapecie położono moje legowisko, więc wskoczyłam na nie.
I leżałam tak, patrząc, dopóki Pani po mnie nie przyszła. Wypuściła mnie z pokoju i zaprowadziła przez cały dom, aż na tyły, gdzie wyszliśmy przez drzwi na słoneczny taras. Pan piekł mięso, czułam to. Mam nadzieję, że coś dostanę? I dostałam. Kawałek kiełbaski i ugotowaną marchewkę. Kiedy się najadłam wskoczyłam na stolik, a potem na płotek otaczający taras. Zobaczyłam, że dalej jest ogród.
- Kici kici. - Zawołała mnie pani. Przybiegłam do niej i chciałam wskoczyć na kolana, kiedy ona wstała z krzesła i, zachęcając mnie, zeszła schodami do ogrodu. Było oczywiste, że poszłam za nią.
Mieliśmy oczko wodne!! I były w nim ryby! Próbowałam je złapać, kiedy Pani je karmiła, ale o mało bym nie wpadła do wody, więc zaprzestałam próbowania. Kobieta poszła wróciła do domu po leżak i rozłożyła go przy oczku, zakładając okulary słoneczne i zaczęła czytać książkę.
Ja więc odeszłam od niej, nie mogąc opanować ciekawości. Ten ogród jest taaki duży! W domu w ogóle nie mieliśmy ogrodu. A właśnie... Kiedy my wrócimy do domu...?
- Kim jesteś? - Usłyszałam czyiś groźny głos. Odwróciłam się, strosząc sierść. Był to syjam, chyba kotka.
- Jestem Lily. - Powiedziałam uprzejmie mimo strachu. Tak mnie wychowano. - Przyjechałam tu z Panią i Panem.
- W odwiedziny czy coś...?
- Nie. Chociaż, nie wiem. To dziwne, bo przyjechali z dużymi pudłami.
- Więc to twój nowy dom. - Byłam zszokowana! Tak, jest tu ładnie, ale tęsknię za domem... To znaczy, już byłym domem... - Poza tym mam na imię Natalie. Czemu nie jesteś ze swoją matką?
- Bo jej... nie mam... - Przypomniałam sobie scenę, kiedy mama wpadła pod samochód, żeby odgonić od niej mojego brata... - Zginęła.
- Aha. - Powiedziała, niezainteresowana.
- A ty gdzie mieszkasz?
- Nie daleko, czasami tu przychodziłam, żeby zobaczyć te ryby. - Pokazała na staw. - Ale już nie będę, jeżeli ten teren jest już zajęty... Znasz tu kogoś?
- Nie, nikogo. Chyba że ryby się liczą.
- To chodź za mną. - Zeskoczyła z płotu.
Co? Mam przeskoczyć dwumetrowe ogrodzenie?
- No idziesz? - Odezwała się obok mnie.
- O Boże! Nie strasz mnie! - Odetchnęłam.
- Chodź. - Powiedziała i wyszła przez małą dziurę w płocie, ukrytą za krzakami.
Poszłam za nią.
*
Natalie zaprowadziła mnie do jakiejś chatki na drzewie - oczywiście musiała mi trochę pomóc się wspiąć, bo dzień przed tym miałam tępione pazurki.
Kiedy weszłam, zobaczyłam siedzącą na jednej z poduch niebieską kocicę.
- Spotkałam takiego malucha. - Natalie pchnęła mnie w jej stronę. - Nie zna tu nikogo, dopiero się przeprowadzili. I tęskni za domem.
- Nie mówiłam czegoś takiego! - Obruszyłam się.
- A nie tęsknisz? - Spytała leżąca kotka.
- No... tęsknię. - Przyznałam.
- Mam stado, może chciałabyś się przyłączyć? Nie byłabyś sama. - Zaproponowała.
Chwilę się zastanowiłam.
- Tak. A na pewno mogę?...
Kotka podniosła się i otarła się o mnie uspokajająco.
- Oczywiście.
- Dziękuję, dziękuję! - Skoczyłam na nią, czego się nie spodziewała, więc upadła. - Przepraszam, przepraszam!
- Nie przejmuj się tak. - Uśmiechnęła się. - W stadzie jest inna mała kotka, Luna, musisz ją poznać! Ale teraz odprowadzę cię do domu, żeby twoi właściciele się nie martwili.
Tak trafiłam do SKT :)

Nowy kociak - Lily!

Lily

wtorek, 10 września 2013

Od Stefana - CD historii Sadzy

Powrót do domów po śnieżycy był katuszem. Gęsty, mokry śnieg niesiony wiatrem kłębił się na wszystkie strony, wpychając mi się do uszu i oczu. Sadza raz po raz przytulała się do mnie z drżeniem, nie odczuwałem tego tak bardzo, ponieważ mam gęste futerko. Po za tym, nieraz sypiałem w ogrodzie, na kwiatach Zuzi czy też ławeczkach w parku, więc byłem zahartowany. Po jakimś czasie Sadza zaproponowała, byśmy poszli do kwatery, chętnie się zgodziłem, bo zmoczone wąsy poczynały mi marznąć. Gdy już byliśmy na miejscu, nastąpiłem na rozbite szkło rozcinając sobie lekko łapę. Potem wraz z Sadzą wyszliśmy do kwatery i usiedliśmy na kocach. Przynajmniej ja, bo kotka położyła się na poduszce i zamknęła oczy. Otuliłem ją niezgrabnie kocykiem.
- Dziękuje. - Szepnęła zmieszana Sadza.
- Coś za dużo razy mi dziękujesz. - Zaśmiałem się serdecznie wsuwając pod koc. - Mmm... Ciepełko.
- Hehe. - Zachichotała kotka i zaczęła lizać łapkę. Przyjrzałem się jej z zaciekawieniem po czym spytałem:
- Co Ci się stało?
- Nic, to tylko mała ranka. - Mrugnęła jednym okiem.
- Nastąpiłaś na to szkło niedaleko drzewa? - Zagadnąłem ją.
- Tak, a skąd to wiesz? - Zapytała zdziwiona Sadza.
- Bo ja też. - Odparłem chichocząc. Kotka zaraz do mnie dołączyła, dziwnie było śmiać się z własnej i cudzej krzywdy.
- Dlaczego nic nie powiedziałeś? - Zadała kolejne pytanie mrużąc oczka i ziewając.
- Nie chciałem wyjść na sierotę. - Zapeszyłem się. - A ty?
- To samo. Bałam się, że uznasz mnie za jakiegoś mięczaka, gdy zacznę gadać "Jestem ranna!" itp.
- Ale z nas ciamajdy. - Stwierdziłem pod koniec.
- Nie inaczej. - Przytaknęła. Dziwne... znamy się zaledwie parę dni, a tak świetnie się rozumiemy. Sadza zerknęła ciekawie za okno. Stwierdziła cicho iż jest ciemno i nie opłaca się wracać do domów w tą śnieżycę. Rozmawialiśmy na to i owo jeszcze przez jakieś 10 minut, a potem zacząłem starannie wylizywać futerko. Sadza także się tym zajęła i po chwili byliśmy czyści i pachnący.
- Robi się coraz zimniej. - Miauknęła zdegustowana... no cóż. Kocyki nie były super-szczelne.
- Racja.
- Wiesz co... Albo i nie. - Zaczęła, ale nie skończyła rumieniąc się.
- Sadzo, powiedz. - zachęciłem ją muskając jej nos ogonem.
- No dobra, ale się nie śmiej... - zagroziła poważnie. - Przyszło mi do głowy, że gdybyśmy leżeli obok siebie tak wiesz, pod jednym kocem byłoby nam cieplej w nocy... - szepnęła po raz kolejny zmieszana.
- No wiesz... - zająknąłem się. - Mi by raczej nie przyszła odwaga o to zapytać...
- Czyli nie? - Spytała z miną pełną przerażenia.
- Kotkom się nie odmawia... - Uśmiechnąłem się niepewnie. Sadza odetchnęła ulgą i przesunęła się na poduszce robiąc dla mnie miejsce. Wygrzebałem się z pod własnego koca i wskoczyłem pod towarzyszki.
- Hm... Cieplej niż u mnie. - Stwierdziłem ugniatając energicznie legowisko. Po chwili zwinąłem się i zamknąłem oczy.
- Ej - oburzyła się - już idziesz spać?
- Wolisz, żebym ci towarzyszył? - Posłałem jej miłe spojrzenie rozciągając łapki.
- Tak. - Uśmiechnęła się szeroko.
- Okej. Zagrajmy w grę... - zacząłem.
- Jak z jakiegoś horroru, który oglądała Pati.
- Chyba kojarzę. - Puściłem jej oczko.
- Więc co to za gra? - Spytała zaciekawiona.
- "Co by było gdyby..." Zadajemy sobie nawzajem pytania. Zaczynasz?
- Mhm... Co by było gdyby ogolono cię na łyso.
- Pojechałbym do Egiptu i udawałbym sfinksa.
- Musiałbyś nabawić się jeszcze zmarszczek. - Powiedziała chichocząc. Skrzywiłem się do niej paskudnie.
- Co by było gdyby goniły cię Dwie Święte Krowy?
- A co to?
- Takie dwie wredne plotkary z sąsiedztwa. Zawsze o wszystkim wiedzą pierwsze. No i machają laskami na wszystko co ma cztery nogi lub dwie i mniej niż 1,30 metra wzrostu. - Westchnąłem żałośnie wspominając bolący bok gdy kiedyś chciałem otrzeć się o nogę babuni, która przechodziła obok ogródka.
Pobawiliśmy się jeszcze trochę w CBBG i zasnęliśmy mocnym snem. Obudziło nas dopiero poranne słońce. "Na szczęście zamieć już przeszła" - przemknęło mi przez myśl. Wtedy zorientowałem się... że prawie leżę na Sadzy. Drgnąłem lekko i obudziło to kotkę.
- Złaź za mnie ty ciężki klocu... - wciągnęła mocno powietrze i zrzuciła mnie ze swojego brzucha. Położyłem się na grzbiecie i rozprostowałem łapy mrużąc oczy. Po chwili usiadłem i gapiłem się na zaspaną Sadzę.
- Pachniesz całkiem jak ja. - Zacząłem mruczeć. Zrobiła minę umarlaka i zaczęła się myć.
- Nie zmywaj się jeszcze. - Poprosiłem ją nieśmiało.
- Co? Czemu?
- Bo teraz.... to tak jakbyś była drugą Stefanią. - Uśmiechnąłem się. Kocica pacnęła mnie w głowę łapą, a ja wskoczyłem na parapet. Odsunąłem delikatnie koc zasłaniający okno i zacząłem przyglądać się widnokręgowi. Teraz padał leciutki śnieżek, było mroźno, bo z daszku kwatery zwisały duże sople. Wyjrzałem na świat z drzwiczek i zręcznie skoczyłem na ziemię. Jakie było moje zdziwienie gdy zamiast twardo wylądować, tylko chrupnęło i zapadłem się aż po szyję w śniegu. Sadza, która była dużo lżejsza ode mnie zsunęła się po belkach i delikatnie stawiała kroki po zmrożonej powierzchni, że się nie załamywała. Zanurkowałem w śniegu i wytarzałem się w nim jak kocię, potem ze zmechaconym futerkiem wyskoczyłem nagle na kotkę i zwaliłem ją z łap. I Sadza także była mokra, wtedy zainteresował mnie pewien sopel zwisający z belki. Był znacznie większy ode mnie i bardzo gruby. Nie mogąc oprzeć się pokusie polizałem go językiem. A najgorsze było to, że nie mogłem go odkleić...
- Sasaa... pousz i - wybełkotałem krzywe "Sadza, pomóż mi"

<Sadza? Nie będę stał przy soplu przez całą zimę xd>

niedziela, 8 września 2013

Od Sadzy - CD historii Stefana

Propozycja Stefana była mi na łapę. Moje rzadkie pod względem gęstości futro nie chroniło mnie przed zimnem więc przeziębienie miałam już załatwione.
- Jeżeli nie sprawia Ci to problemu to dziękuję. - powiedziałam zawstydzona.
- Nie ma sprawy. - odparł, następnie ruszyliśmy w stronę mojego domu.
Całą drogę strasznie marzłam więc co krok przysuwałam się trochę do Stefana. Mimo iż jest tej samej rasy co ja futro miał bardziej gęste i miękkie ;3 Śnieg padał coraz bardziej, a wiatr z każdą chwila przybierał na sile. Nie spodziewałam się, że w kilka godzin może rozpętać się taka śnieżyca, a do tego na wsi! Szliśmy wytrwale, chodź ciężko nam to przychodziło, w połowie drogi byłam już zmęczona.
- Chodźmy może do kwatery. - zaproponowałam.
- Dobry pomysł. - odparł.
W drodze do kwatery przyspieszyliśmy kroku więc znaleźliśmy się tam w niecałe 5 minut. Niestety śnieg przykrył potrzaskaną szklaną butelkę, na którą się nabiłam. Wdrapywanie się po drzewie było dla mnie prawdziwą męczarnią. Oczywiście ani razu nie jęknęłam, nie chciałam wyjść na mięczaka przy Stefanie.
- Nareszcie. - odsapnął kocur siadając na jednej z poduszek.
- ... - ja nic nie mówiąc usiadłam naprzeciw niego. Stefan wziął w pyszczek jeden z koców i niezdarnie, lecz uroczo przykrył mnie nim. - Dziękuję. - szepnęłam zawstydzona.
- Coś za dużo razy mi dziękujesz. - zaśmiał się również się przykrywając. - Mmm... Ciepełko.
- Hehe. - zachichotałam wyciągając przed siebie przednią ranną łapę, bałam się, że wda się zakażenie, czy coś więc zaczęłam ją czyścić.
- Co Ci się stało?
- Nic, to tylko mała ranka.
- Nastąpiłaś na to szkło niedaleko drzewa?
- Tak, a skąd to wiesz. - zapytałam zdziwiona.
- Bo ja też. - odparł również wyciągając przed siebie ranną łapę. Bycie rannym nie jest zabawne, ale my zaczęliśmy się z tego śmiać.
- Dlaczego nic nie powiedziałeś? - zapytałam zwijając się w kłębek.
- Nie chciałem wyjść na sierotę. - oznajmił. - A ty?
- To samo. Bałam się, że uznasz mnie za jakiegoś mięczaka, gdy zacznę gadać "Jestem ranna!" itp.
- Ale z nas ciamajdy.
- Nie inaczej.
Rozmawiałam z Stefanem jeszcze jakieś 10 minut, gdy zajrzałam za okno (było zasłonięte kocem z dziurami) zorientowałam się, że jest już ciemno, a nie mogło być więcej niż 30 min po 17:00! Postanowiłam, że nie ma sensu wracać do domu, Stefan tylko się ze mną zgodził. Wiem, że koty widzą doskonale w ciemności, ale miałam więcej powodów by zostać w kwaterze niż wyjść na zewnątrz. Po:
1. W kwaterze zrobiło już się ciepło i przytulnie.
2. W kwaterze jest bezpieczniej.
3. Było przy mnie doskonałe towarzystwo ;3

- Robi się coraz zimniej. - miauknęłam.
- Racja.
- Wiesz co.... Albo i nie. - zakończyłam szybko zawstydzona tym co mi przyszło do głowy.
- Sadzo powiedz. - zachęcił mnie muskając mój nos swoim ogonem dla zabawy.
- No dobra, ale się nie śmiej. - zagroziłam poważnie. - Przyszło mi do głowy, że gdybyśmy leżeli obok siebie tak wiesz, pod jednym kocem byłoby nam cieplej w nocy. - wyszeptałam szybko mrużąc oczy.

<Stefan? ^^>

piątek, 6 września 2013

Od Stefana - CD historii Sadzy

Śnieg... dla jednych zwiastun świątecznej radości, dla innych zmora. Sadza obudziła mnie miło i zaprosiła na spacer, przed wcześniejszą rozmową. Kotka prowadziła mnie przez las, nie wiedziałem dokąd; nie powiedziała mi o tym. Uśmiechałem się do niej tylko, wyszliśmy na małą polankę, drzewa zaczęły się przerzedać i w końcu byliśmy tylko na ośnieżonej polancę, słońce wyłoniło się zza ciężkiej chmury i zaczęło rzucać swe promienie na śnieg, efekt był śliczny - śnieg błyszczał się w słońcu niczym pokryty setkami maleńkich diamentów.
- Mimo wszystkich wad zimy... Śnieg jest piękny - zamruczała Sadza z rozkoszą.
- Yhym. - poparłem ją z uśmiechem. - A wiesz co jeszcze jest piękne?
- Co? - spytała lekko zawstydzona.
- To! - miauknąłem radośnie wpychając Sadzę łebkiem do zaspy śnieżniej.
- Pfu... - od razu wyrwała się z wzgórka rozgarniając śnieg łapami i plując nim na wszystkie strony. Gdy już doprowadziła się do porządku - co zajęło jej zaledwie kilka sekund. Wybiła się w górę i skoczyła zwalając mnie z łap. Zaczęliśmy się turlać po śniegu, w końcu dałem za wygraną i pozwoliłem kotce unieruchomić mnie zręcznym ruchem.
- Złapię przez ciebie katar! - powiedziała poważnie i wybuchnęła śmiechem.
- Będę donosił ci chusteczki - odparłem złośliwie.
- No wiesz... byłoby to bardzo pożyteczne.
- Oh, to co ja wymyślę prawie zawsze jest pożyteczne. - Uśmiechnąłem się i wysunąłem z pod jej łapek. - Mogę coś sprawdzić?
- Co takiego?
- Niespodzianka. Zamknij oczy.
- Jak mnie znów wepchniesz w zaspę, to cię wydalę w tempie natychmiastowym z efektami specjalnymi - zagroziła poważnie.
- Ojej - skuliłem się z udawanym strachem. Po chwili Sadza zamknęła oczy, a ja zacząłem chodzić po świeżutkim, miękkim i sypkim śniegu. Po chwili wziąłem do łapy troszkę "zimnego piasku" i pojedyńczo ułożyłem je na łebku kotki na kształt małego wianuszka
- Możesz otworzyć oczy.
Rozglądnęła się dookoła szukając jakiejkolwiek zmiany, gdy nic nie zauważyła powiedziała niepewnie:
- Co zrobiłeś?
- Hm... - począłem prowadzić ją w stronę drogi. - Gdy znajdziemy odpowiednią kałużę to zobaczysz - uspokoiłem się. Dosyć długo wlekliśmy się do drogi, bo nie chciałem narazić prezentu. W końcu znaleźliśmy zmrożoną wodę, która idealnie nadawała się na lustro, dla kotki i odpowiednio odbijała światło, tak, że Sadza mogła się przyjrzeć efektowi. Gdy dojrzała ozdobę z zachwytu otworzyła szeroko oczy:
- Ślicznie... dziękuję...
- Nie ma za co. - Powiedziałem do niej cicho. Słońce ponownie schowało się za chmurami i zawiał zimny wiatr, który zdmuchnął koronę. Westchnęła niewidocznie i zadrżała. Zobaczyłem ten ruch chodź się nie zdradzałem.
- Zimno się robi, może cię odprowadzę?
- Nie trzeba - uśmiechnęła się blado.
- Ależ nalegam.
- No, jeśli chcesz... ale wydaje mi się, że to daleko od twojego domu. - Mruknęła.

<Sadzo, co dalej?>